"Kafarnaum" - recenzja

Coraz częściej przekonuję się, że wcale nie trzeba się bać filmów z dziećmi. Wydaje się, że za każdym razem, kiedy bierze się do pracy z nimi wrażliwy reżyser, zawsze znajduje w nich dokładnie taką prawdę, jakiej szuka.

Nadine Labaki złożyła na barki młodego Zaina Al Rafeea całą swoją produkcję - to zagranego przez niego bohatera będziemy oglądać na ekranie przez cały film. I chłopak spisał się wspaniale - z całą skalą od zmęczenia życiem po małe determinacje i drobne gesty przypominające nam, że ma zaledwie 12 lat.

Libańska reżyserka najbardziej zaimponowała mi jednak świadomością, że życie kina społecznego nie powinno się kończyć na festiwalowej sali. Dlatego jej "Kafarnaum", mimo oddania realizmowi, celuje także w serca widzów. To wyjątkowo trudny balans - przechylisz się za bardzo w jedną stronę i kończysz jako eksploatacja cierpienia. Jednak ton filmu nigdy się nie zmienia bez zapowiedzi. Środkowy akt przekształca historię w lżejsze kino drogi, dzięki czemu znajdujemy czas na oddech, a później możemy stopniowo wrócić do bardziej palących problemów. Dzięki temu "Kafarnaum" staje się filmem bardziej zróżnicowanym od typowego kina problemowego, a co za tym idzie - lepiej skupia uwagę widza.

Dopiero na samym końcu reżyserka przestrzela dobre kilka razy z rzędu, rozwiązując każdy wątek w niepowstrzymanym strumieniu emocjonalnych finałów. Większość z nich to całkiem ciekawe podsumowania, ale zwyczajnie jest ich zbyt dużo. Widz wypada w pewnym momencie z tego rollercoastera i reżyserka osiąga cel odwrotny do zamierzonego - zwyczajnie znieczula. Film nadal ma dużą szansę na zagranicznego Oscara, ale mi finał pozostawił kwaśny smak w ustach.

7/10
Pan Gutek wyda film w Polsce gdzieś w 2019 (pewnie poczeka na plakat z nominacją do Oscara).