"Blondyn" - recenzja filmu

"Blondyn" to nieśpieszny romantyczny dramat bardzo zaprzyjaźniony z codziennością. Najczęściej na ekranie oglądamy dwóch lub więcej facetów spędzających razem jakościowy czas - siedzą na kanapie, patrzą w telewizor i sączą piwo. Rzadko padają podczas takich posiadówek jakieś znaczące słowa.

Juan (po lewej) i Gabriel

Juan (po lewej) i Gabriel

W taki salon wyposażone jest też mieszkanie zasiedlane przez dwóch bohaterów filmu - cichego Gabriela, tytułowego blondyna (Gaston Re) oraz Juana (Alfonso Barón) - faceta, którego łatwo zobaczyć nago, bo sporo uprawia seks ze swoją dziewczyną i nie jest na tyle skrępowany, by trzymać drzwi zamknięte. Czy po prostu nie jest wstydliwy czy chce być widziany przez Gabriela? Między współlokatorami narasta seksualne napięcie, a pożądanie pod koniec pierwszego aktu wybija się w każdym kadrze.

Reżyser Marco Berger nie oszczędza widzów i wyciska ile może ze spojrzeń bohaterów, tak w tej fazie "wyczuwania się", jak i później, kiedy sprawy przybierają mniej przyjemny obrót. Obaj aktorzy sprawdzają się świetnie w swoich rolach, przekazując oszczędną mimiką wszystko, co mniej finezyjny twórca by kazał swoim bohaterom wykrzyczeć. Zapada w pamięć zwłaszcza scena, w której jeden z bohaterów, emocjonalnie skrzywdzony w danej chwili, siedzi dalej wpatrzony w ekran, unieruchomiony obecnością innych mężczyzn w pomieszczeniu.

Obraz jest też bowiem po cichu krytyką kultury machismo w wydaniu Ameryki Łacińskiej (reżyser pochodzi z Argentyny). Juan jest jej częścią pełną gębą, ale tak naprawdę żaden z chłopaków nie jest od niej wolny - to ona właśnie nie pozwala im wrażliwie pogadać ani wyrazić swoich emocjonalnych potrzeb. Kamera Bergera wolna jest jednak od oceny - zawsze szuka w oczach postaci właśnie tych wrażliwych dusz skrytych pod wymuszoną społecznie fasadą.

8/10

Można sobie wypożyczyć w serwisie Outfilm za dyszkę czy coś koło tego.