"Mała mama" / Petite Maman - recenzja

Wspaniałe są te dzieci w "Małej mamie", nowym, skromnym filmie Sciammy. Podobnie jak w "Lecie 1993" są prowadzone tak naturalnie, że naprawdę wydają się być pozbawione świadomości w tym jak prezentują się światu. Chodzą bujając się, patrzą nieraz zamglonymi oczami, a ich twarze zapominają wyrażać cokolwiek, kiedy zadają sobie nawzajem pytania.

W tej 70-minutowej produkcji, którą w przeciwieństwie do "Lata" możecie na spokojnie puścić też dzieciom, to doświadczenie dzieciństwa jest tematem, nie żałoba. Choć sprzątanie mieszkania po śmierci babci to niewesołe zajęcie, to Sciamma używa dosłownej magii, by nas ukoić niezależnie od pokolenia.

Jak? Bo nie tylko przyjemną, melancholijną atmosferą jesieni i intymnością rozmów. Reżyserka przypomina też, że dzieciństwo to kolektywne doświadczenie całej ludzkości i podpowiada, że jeśli będziemy sięgać po te rozdziały z przeszłości częściej, to będziemy bliżej ze swoimi wychowankami dzięki lepszemu wzajemnemu zrozumieniu.

Ale jakby co - "Małej mamie" daleko od jakiegoś banału "czystych, nieskażonych złem oczu dziecka" czy czegoś w tym guście*. To przede wszystkim historia tyciej, dziecięcej przyjaźni. Głównie w domowej ciszy przecinanej dźwiękiem dziecięcych butów z dwóch pokoleń.

9/10

W kinach kiedyś, pewnie w przyszłym roku. Prawa posiada Stowarzyszenie Nowe Horyzonty. Ale jeśli jesteście we Wrocławiu, to będzie grany jeszcze kilka razy w najbliższych dniach.

*zawsze mam flashbacki z "Jacka" z Robinem Williamsem, najgorsze przedstawienie dziecka na świecie