"Kurier Francuski" i "Wszystko zostaje w rodzinie" - minirecenzje

To może od niej zacznijmy. "Kurier Francuski z Liberty, Kansas Evening Sun" to Wes Anderson razy milion. Grają tu nie tylko gwiazdy z jego poprzednich produkcji, ale jeszcze drugie tyle z cudzych. W jeden film upchnięto trzy krótkie historie ("artykuły" w tytułowym piśmie), opisywane gęsto literackim językiem z offu, pędzące na złamanie karku od żarciku do żarciku, od domolalkowego, kolorowego kadru do symetrycznego, czarno białego kadru. Nikt nie ma prawa oddychać w nowym Wesie - ani widz, ani ekipa aktorska. Zaskakująco artykułom udaje się wybrzmieć, choć niestety głównie jako długim dowcipom, a nie czymś faktycznie angażującym emocjonalnie.

Nadal myślę, że Anderson jest trochę geniuszem - bo stworzył hołd dla prasy i dziennikarstwa, ale nie za pomocą peanów na cześć niezależności wizji czy kunsztu literackiego, a przenosząc na ekran zlepek anegdotek o dziwactwach z redakcyjnej palarni. Szkoda tylko, że bierne palenie też powoduje raka i choroby serca MIC DROP

5/10

"Wszystko zostaje w rodzinie" to solidny dramat o pewnym rozwodzie i jego efektach z różnych perspektyw. W jednej z głównych ról Alba Rohrwacher - ulubiona wszystkich aktorka - i z jakiegoś powodu Laura Morante grająca jej starszą o 30 lat wersję, a wypadającą na ekranie jakby pomalowali włosy na siwo i zmienili twarz, bo może Alba powiedziała "tylko ruszcie moje włosy a się nie wypłacicie do końca życia". Ale mniejsza o decyzjach castingowych.
Słuszne jest porównywanie włoskiej nowości z "Historią małżeńską" z Netfliksa, bo dobrze uwypukla, co tu nie zagrało - produkcja starego reżysera czasem lubi wpadać w melodramaty i statyczne deklaratywne monologi. Nadal znajdą się tu okazje do kiwania głową, że tak właśnie życie wygląda, nawet jeśli Daniele Luchetti oferuje głównie gorycz. Potrafi jednak obserwować rzeczywistość i oferuje moją ulubioną lekcję, że rzeczy są skomplikowane.

7/10