Krystian mnie zmusił do pójścia na "Barbie: Tajne Agentki". Rzecz jasna animacja wcale nie okazała się być tak słaba, że aż śmieszna. "Barbie: Tajne Agentki" po prostu wygląda i prowadzi się jak każdy wysrany przez firmę zabawkową film telewizyjny. Zgodnie z oczekiwaniami jest to 76-minutowa reklama produktów, poprzedzona jeszcze dodatkowo w bloku reklamowym autentyczną reklamą zabawek z filmu. W "Smyku" obok kina lalki Barbie i jej koleżanek w nowych wdziankach już stoją na półkach.
Jedyną intrygującą kwestią był temat. "Barbie" rzecz jasna od zawsze przoduje w popychaniu małych dziewczynek do zostania różowymi pustakami. Jak to jednak zrobi, kiedy nowa produkcja z jej udziałem to szpiegowska intryga?
Okazało się, że to wcale nie jest trudne. Dziewczyny w końcu uprawiają już cheerleaderkową gimnastykę, jedyny dozwolony sport, więc mają skill, do tego dzięki byciu agentkami mają dostęp do całej garderoby uroczych i pięknych przebrań! Żadna agentka w filmie nie może się też obejść bez gadżetów - wybuchające długopisy zastępują im szminki z łaskoczącym gazem oraz specjalne kaski, które nie rujnują fryzur!
Fabuła filmu, poza tym że obleśnie przewidywalna, jest także kretyńska. Ktoś nie umiał połączyć w całość elementów łączonych miliony razy wcześniej. Sprawa kręci się wokół złodziejki, która kradnie cenne kryształy służące do napędzania teczki hakującej, zdolnej wyłączyć prąd w całej podziemnej bazie agentów. Główny zły (objawiony pod koniec, ale to twist spodziewany i durny zarazem) jest przekonany, że wyłączając prąd w bazie będzie w stanie uzyskać władzę nad światem. Nie wyjaśnił jak, no ale trzymam kciuki. Może następnym razem się uda.
2/10
Zabawny fakt od Krystiana: w filmie poza napisem "HOLLYWOOD" na wzgórzu nie pojawia się żadna cyfra ani litera. Dziewczyny piszą do siebie za pomocą obrazków, a odliczanie na koniec odbywa się przez pasek (a raczej kółko) ładowania.