"Chevalier" - recenzja

W "Chevalier" greckiej reżyserki Athiny Rachel Tsangari grupa mężczyzn spędza czas na jachcie. Ich małe wakacje powoli dobiegają końca, a nurkowanie może nieco się już znudziło, więc panowie wymyślają sobie różne nonsensowne zabawy. Po jednej z drobnych sprzeczek zostaje rzucona najcięższa z rękawic. Skoro żadna z wymyślonych gier nie jest miernikiem tego, kto jest ogólnie najlepszy, to trzeba stworzyć taką, która to faktycznie zmierzy. A kto okaże się top gościem, otrzyma symboliczny pierścień rycerski.

Film rejestruje przebieg tej zabawy. Testy mogą dotyczyć wszystkiego od puszczania kaczek po mierzenie długości penisa. Każde wyzwanie musi zostać podjęte - jeśli nie zgodzisz się na badanie krwi, to pozostali na pewno zanotują to odpowiednio w swoich notesach.

Chevalier_1-1024x576.jpg

To, co naprawdę sprzedaje ten film, to sposób podania. Wczasowiczom reżyserka wycięła jakiekolwiek poczucie humoru - każdą bzdurę wszyscy traktują z wyjątkową powagą, a rozmowy to miks czegoś między dziecięcymi sprzeczkami a spotkaniami biznesowymi. Przy tym udaje się uniknąć karykaturalności, a ci wszyscy dumni mężczyźni potrafią nawet budzić sympatię.

Tsangari ładnie analizuje dynamikę obecną w społeczeństwach, pokazuje nam ciągi myślowe znane nam z pracy czy nawet w kontaktach z dobrymi znajomymi. Wszyscy jesteśmy trochę zarażeni tą wieczną potrzebą wygrywania w jakimś nieistniejącym konkursie, nawet z tymi, których darzymy ciepłymi uczuciami.

No więc w "Chevalier" taki konkurs po prostu naprawdę istnieje, więc te zawiści, potrzeby i kompleksy wychodzą na światło dzienne.

7/10