Tym, którzy nie mogą się doczekać nowego Jokera muszę przytemperować zapały. W "Legionie samobójców" prawie go nie uświadczymy, do tego jego rola zostaje ograniczona do bycia patogenicznym chłopakiem Harley Quinn.
I byłbym gotowy temu przyklasnąć. Z jednej strony trzeba mieć jaja, by wprowadzić chyba najpowszechniej uwielbianego arcywrogs w całym DC jako postać drugoplanową. Z drugiej sprawia to, że ta mroczna, obłąkana postać już na wejściu traci swoją tajemniczość. Stąd twórcy stworzyli raczej postać pod Harley, niż pod Jokera. Szalony klaun Jareda Leto to po prostu nieobliczalny gangster, czasem zahaczający charakterem o nastoletniego, mrocznego pozera.
I to dobrze pasuje, bo Harley w "Legionie samobójców" także wydaje się wiecznie zachowywać na pokaz, co zaskakująco nieźle nakreśla relację między tą dwójką edgelordów. Toksyczny związek to w końcu innego jak wieczna gra, próby kontrolowania i przypodobania się.
Te wszystkie wybory niestety rozbijają się o problem, o którym mogliście już słyszeć. Film jest w zasadzie zlepkiem dwóch produkcji - jednej wyjątkowo mrocznej, a drugiej takiej, jaką widzimy w trailerze. Dlatego całe to wyżej opisane zagranie rozbija się o potrzebę zrobienia z Harley także postaci sypiącej żartami na prawo i lewo. Ktoś wzruszył ramionami, stwierdził że to przecież szalona postać i wysypał na nas żarty.
To rozbicie tonalne czuć przez cały czas - Will Smith zachowuje się więc, jakby znowu grał w jakimś filmie o Willu Smithu, ale Viola Davies próbuje ciągnąć dalej posępność Batmana. Do tego twórcy zastosowali najbardziej desperacką próbę przekształcenia filmu z posępnego kryminału w komedię - po prostu nałożyli na te zimne sceny znane, wesołe, energetyczne utworki*. No i bam, magia, patrzcie - toż to prawie Strażnicy Galaktyki!
Pomijając to, że widać szwy, podobało mi się to zawrotne tempo - w pierwszych minutach wszyscy zostają wprowadzeni tak, że nie idzie się oderwać. Każde z nas miało już do czynienia z komiksowymi filmami, po co więc tłumaczyć zbyt wiele? Jednym tchem zapowiedzmy więc pradawną wiedźmę z wykradzionym sercem i faceta ze ścieków. Bardzo mi się to tempo spodobało, ale oczywiście miałem obawę, jak długo uda się je utrzymać.
No niedługo. Pierwsza wspólna akcja to długie bieganie między budynkami i strzelanie do jakichś randomowych, niezgroźnych kitowców. Rytm zostaje złamany i już się nie podnosi do końca filmu. Od nieciekawych, bo bardziej akcyjniakowych niż superbohaterskich walk, przez długaśną rozmowę w barze, podczas której każdy musi opowiedzieć historię życia, po zakończenie ponownie przywołujące nieco na myśl "Strażników galaktyki", ale nie w tym dobrym sensie. Raczej tak, jak zapaśnik sumo w sukience i kokardce na głowie przywołuje na myśl małą dziewczynkę.
Bardzo możliwe, że gdzieś w "Legionie" ukryty jest dobry film. Niestety ten w kinach cuchnie desperacją studia na każdym kroku. Może nie podobał mi się "Batman v Superman", ale miał przynajmniej swój własny głos. "Suicide Squad" stoi okrakiem gdzieś między Gotham a planetą Xandar.
4/10
*polecam komediową wersję trailera "Wicker Man" z Nicolasem Cage'em