Lanthimos w "Faworycie" może porzucił zmanierowane, robotyczne ruchy i dialogi, ale poza tym wcale nie stał się mniej stuknięty. Po prostu przeniósł akcję do stukniętego czasu samego w sobie, więc może aż tak się to nie rzuca w oczy. Przez to, w jakich romantycznych barwach poprzednie stulecia są prezentowane widzowi w filmach i serialach kostiumowych, możemy czasem zapominać o tym, jak na przykład przestrzenie zasiedlane przez potężnych władców potrafiły być niehigieniczne i słabo oświetlone.
Grecki reżyser rozjaśnia twarze aktorek korzystając tylko z bladego, brytyjskiego światła dnia i wszechobecnych świec, a sale pałacu kręci szerokokątnym obiektywem, demonstrując widzowi, że tym razem nic przed jego wzrokiem nie będzie ukrywane.
Także zachowania ludzi zostają odarte z salonowego szyku, zwłaszcza w relacjach jeden na jeden. Pałacowe gierki psychologiczne i spiski nie są tu wyprane z niskich instynktów, dzięki czemu otrzymują bardziej ludzkie twarze,. I mówię tu tak o masturbowaniu się w zatłoczonej karocy, jak też frustracji, która nie przejawia się dosłownym gniewem - bo to emocja złamałaby przyjęte konwencje - a impulsywnym zepchnięciem wygadanej rozmówczyni z pagórka. Lanthimosowe, śmieszkowe zagranie czy zwyczajna prawda? Ja się jednak skłaniam ku temu drugiemu.
Portretowana przez fenomenalną Olivię Colman królowa Anna to także postać, której twórca "Lobstera" nie musiał mocno przerysowywać. Naprawdę męczyły ją problemy ze zdrowiem i otyłością. Faktycznie straciła siedemnaścioro dzieci. To, że teraz ku czci ich pamięci trzyma w filmie siedemnaście królików w swojej sypialni, nie wydaje się być dużym nadużyciem twórcy. W "Faworycie" właśnie to najbardziej satysfakcjonuje - jak te bardziej surrealne elementy komplementują historię o rozgrywkach na dworze bez odrzeczywistniania jej.
Jeśli macie obejrzeć w kinie tylko jeden obraz nominowany w tym roku do Oscara za najlepszy film, to wybierzcie ten. Bo ten drugi najbardziej warty ("Roma") jest do zobaczenia na Netfliksie.
8/10