(recka oryginalnie zamieszczona na KInowym Ekspresie 28 stycznia 2019)
Serial Netfliksa "Sex Education" mnie oszukał. Wyglądało, że faktycznie będzie się mierzył z milionem okołoseksualnych tematów, ale po wejściu na szczyt w trzecim epizodzie, w którym zabiera widza do kliniki aborcyjnej i przedstawia mu fascynującą postać Lily - dziewczyny tworzącej fikcję erotyczną o kosmitach, niestety wrzuca ostry hamulec.
Twórcy decydują, że od tej chwili zajmą się głównie już tylko porozstawianymi pionkami, które będą ze sobą zderzać jak w leniwie napisanym nastoletnim romansie. Postacie się zakochują, kłócą i wzruszająco godzą, ale niestety żaden z poruszanych tematów ani sposób jego poruszenia nie wychodzi poza schemat. Na pewno wymieniono firanki na bardziej inkluzywne, co jest super, ale to tylko wzmaga frustrację, kiedy baza "Sex Education" to takie konserwatywne pisanie teenage dramy.
Nie przeszkadza nawet, że postacie głównych bohaterów wydają się być wyciągnięte z wzornika - nieśmiały bohater, jego ekstrawertyczny śmieszkowy kumpel oraz naturalnie obiekt jego westchnień, czyli inteligentna, onieśmielająca dziewczyna z problemami ze złego domu. Z początku wystarcza sama bezpośredniość serialu w poruszaniu tematów seksu. No i wydaje się, że każdy odcinek jednak wyjdzie poza główną obsadę po coś świeżego.
Ale im dalej, tym świeżości jest mniej, a zamiast tego do naszych sympatycznych ludzików dopisywane są kolejne dramaty - może wróci dawno zaginiony brat albo ktoś powie coś nie tak i postacie się pokłócą? Niezależnie co wylosują na ruletce scenarzyści, przeważnie to typowe wstrząsy, żeby coś się działo w serialu, a nie nowe, ciekawe perspektywy.
Dobrnąłem do końca dzięki mamie Otisa-seksuolożce oraz wspomnianej Lily, bo obie są postaciami, z którymi się nie spotkałem wcześniej. Ta druga niestety nie otrzymała tyle czasu, na ile zasłużyła, ale ta pierwsza została napisana lepiej, niż większość postaci i do końca pozostaje tą, o której nie bardzo wiadomo, co myśleć.
Jeśli szukacie teenage comedy dramy na losową strawę to spoko, ale jednak nastawiałem się z czymś tak z pozoru otwartym na coś bardziej gotowego do eksperymentowania. Może "Big Mouth" za wysoko postawił poprzeczkę?