"1917" - recenzja filmu

Czytałem fragmenty recenzji, autorom których "1917" kojarzył się z grą komputerową. Mi tak samo się kojarzył. Tylko przeważnie mówią o tym jako czymś negatywnym, a ja chciałbym to trochę wskazać jako pozytyw.

Źródłem takiego wrażenia są naturalnie bardzo długie ujęcia na jakich całość jest nakręcona. Faktycznie może to przypominać Let's Play, bo w grach nie ma cięć, a jak dobry silnik produkcji, to także ekranów ładowania.

Kocham to w grach z otwartym światem - ruszasz przed siebie, pokonujesz faktyczną przestrzeń na własnych nogach, może zwiedzasz jakieś podziemia, przeżywasz przygody, wreszcie kończysz zapas mikstur i zdajesz sobie sprawę, od jak dawna nie było cię w żadnym cywilizowanym miejscu, w którym możesz się czuć bezpiecznie. To uczucie samotności i zagrożenia znika po powrocie do znajomej wioski, w której odwiedzasz handlarza i uzupełniasz zapasy.

Nie wydaje mi się, żebym miał wcześniej podobne doświadczenie w kinie. Ta chwila rozluźnienia, kiedy po dłuższym czasie skradania się, wysłani na trudnego questa bohaterowie "1917" spotykają żołnierzy z innego batalionu, to coś nowego. Podróż odbyła się bez widocznych cięć, więc całą tę drogę nie puszczało napięcie. Podobnie nowe jest poczucie odległości między miejscami na tym bezkresie zielonych pól i ruin. W lasach mogą być żołnierze, a za wzgórzem może się ciągnąć kolejny okop. To działa na wyobraźnię. Ta dwuosobowa misja to cały świat tylko dla tych dwóch osób. Można poczuć, jakim żołnierz jest trybikiem w wojennej machinie.

Od strony scenariusza nadal jesteśmy na poziomie dobrego kina wojennego, a nie gry wideo - więc bez koszenia wrogów i czerstwych tekstów z jakichś Call of Duty, a z podkreśleniem losowości wojny i kruchości życia, a przy tym prawdziwym sercem do portretowanych postaci. Twórca zatrzymuje się jednak w pół drogi do czegoś realistycznego - jego okopy i mundury podejrzanie wyprane z syfu i gówna, a truchła koni komputerowo sterylne.

7/10