"Spider-Man: Bez drogi do domu" - recenzja filmu (No Way Home)

Recenzja bez spoilerów!

"Wow, Spider-Man stanie się chyba stałym gościem na liście moich ulubionych filmów roku!" myślałem sobie podczas pierwszej godziny nowej produkcji.
Niestety w drugiej połowie okazało się, że film w całości wisi na fanserwisie, a emocjonalnie polega tylko na tym, co zbudowane zostało przez przeszłe produkcje i nasze nostalgiczne relacje z nimi.

Kocham ekipę, która pojawiła się w drugim akcie, byłem kompletnie okej z tym puszczaniem oka jeszcze na tamtym etapie. Ale kiedy tamtych zepchnięto do roli, do jakiej nas przyzwyczają Marvele, by wprowadzić kolejnych gości, czułem się ograbiony. Okazało się, że jedni i drudzy byli tu głównie od zapewniania nerdgasmów.

Kiedy na koniec drugiego aktu bohater znajduje się w swoim najniższym punkcie i musi poradzić sobie z nowym rodzajem poczucia odpowiedzialności, rozwiązaniem okazują się wrzucone do gry nowe zabawki. Te mocno skrócą naukę bohatera, by jej miejsce mogły zająć międzywymiarowe żarciki oraz niekończące się walki w nieciekawej lokacji.

Zwyczajowo rozbuchany finał do tego znów eskaluje do zagrożenia o niebotycznych rozmiarach i teraz ma tylko jedno rozwiązanie - już całkiem z dupska, ale no to jest magia i logika wieloświatu, więc whatever, możemy se, co chcemy.

I przeważnie nie mam wiele problemów z takimi rozwiązaniami, ale tu jest to tak znacząca decyzja, że całe ostatnie 15 minut zostanie nasycone melancholią jej efektów. I kiedy sądzisz - jak ja - że ta melancholia wydobyta została nieorganicznie, możesz na napisach końcowych czuć do filmu zwyczajną niechęć, która zaczęła się już tlić podczas finałowych starć.

Wyjątkowe, że taki film powstał. Absolutne piekło dla tych, co nieopacznie wybiorą się na swoje pierwsze superhero w te Święta oraz absolutne geekowe marzenie dla fanatyków filmów z Panem Pająkiem. Naturalnie średnia na Filmwebie, jak i opinia w necie będzie skręcała jednoznacznie w konkretnym kierunku.
Mi tam jest jednak smutno. Serio miałem dobrą wolę, by przyjąć wiele. Ale po prostu mnie zasypali.
6/10


A od teraz SPOILERY.
SPOILERY SPOILERY SPOILERY SPOILERY SPOILERY SPOILERY
Kocham Dr Strange vs Spider-Man, matko jedyna, tak bardzo.
Podobało mi się kilka meta żarcików, w tym inni Spider-Mani klepiący po pleckach Garfielda, bo wiadomo, że nikt go nie lubił. To, co sprawiło, że przestałem się śmiać, to że nazwali go "amazing", bo jego film to "The Amazing Spider-Man". :|
W ogóle to jest ciut smutne, że ten najbardziej "kolega sąsiad" bohater, ten zwykły koleś superbohaterstwa dostaje teraz film za filmem o multiwersum. Nie narzekam na ich jakość, a na sam fakt, że trochę nas ograbili z tego, czym Peter stoi.
SPOILERY SPOILERY SPOILERY SPOILERY SPOILERY SPOILERY