Cztery filmy teraz w kinach

Zacząłem pisać nieco krótsze teksty, bo zależy mi jedynie na wypowiedzeniu swojej opinii i tego, na co zwróciłem szczególną uwagę. Szkoda mi czasu na jakąś literacką formę przybliżenia, o co chodzi, kto zrobił i tak dalej, bo te informacje są o jeden klik dalej na innych stronach.

CICHE MIEJSCE 2

AQuietPlace2.jpg

Jestem rozczarowany, że nowo wprowadzona do "Cichego miejsca 2" postać nie stanowi istotnego elementu sekwencji otwierającej film. Zamiast tego otrzymujemy trochę aktorstwa Krasinskiego w filmie Krasinskiego - gratka dla fanów Krasinskiego, którzy z naturalnych względów nie mogą liczyć na duży udział jego postaci w części drugiej.

Brak wprowadzenia dla nowej postaci owocuje scenami, w których czujemy, że istnieje jakaś więź między nim a rodziną, ale nie dane nam było jej zaznać, więc nie możemy się emocjonalnie odnieść do ich relacji i konfliktów. Nowy dodatek do ekip traktuje się więc w filmie bardziej jak kolejną dołączającą postać w jakimś serialu o zombie - z pewną obojętnością.

To porównanie do serialu o zombie to tak w ogóle trochę to, jak się czułem podczas seansu - że oglądam kolejny odcinek z tasiemca postapo.

Tylko "Ciche miejsce" by pewnie było takim, do którego faktycznie chętnie bym wracał. Druga połowa nie daje chwili wytchnienia - skaczemy tu dużo i często między postaciami w różnych lokacjach i nigdzie nie jest bezpiecznie. Film kończy się w biegu, więc adrenalina opada dopiero na napisach końcowych.

Dobrze czas spędzony, nawet jeśli trza przymknąć oko na kilka fabularnych głupotek.

7/10


NOMADLAND

"Nomadland" bierze temat kryzysu bezdomności i rozciąga go aż do tematu romantyki życia w drodze. W końcu w życiu nigdy nie jest tak, że wszystko jest wyłącznie złe. Nadal przewracam oczami na opinie, że "ach, to jest życie", bo Chloe Zhao zrobiła na moje oko super robotę, by się nigdy nie oddawać takiemu instynktowi.

Było w tym epizodycznym filmie wiele małych, wzruszających momentów. Ich źródłem są głównie monologi naturszczyków napotkanych na drodze postaci Frances McDormand.

Wolę ich historie niż samej Frankie. Nie przechodzi ona tu żadnej dramatycznej drogi - to bardziej my się po drodze uczymy o jej przeszłości, przede wszystkim w ostatnim akcie. Miałem wrażenie, że film siadł nieco, kiedy zmienił się w bliżej końcówki w "HMMMMM... The Movie" głównej bohaterki.

"Nomadland" jest oszczędny w środkach, ale nie surowy. Bardziej skromny i grzeczny. Nie dziko arthouse'owy, ale też nie konwencjonalny. Jest w tym małym świecie pomiędzy, który mi się wydaje równie blady jak wykorzystana paleta kolorów i plumkające pianino. Kojarzy mi się z filmami z drugiego czy trzeciego seansu z festiwali filmowych, o których już nie pamiętam. Pod tym względem się bardzo rozmijam z reżyserką tak tu, jak i w jej debiutanckim "Riderze".

Ale mega szanuję jej kontrolę nad dawkowaniem poetyki i utrzymywaniem tonu w ryzach, by nigdy się nie oddać jakiejś niezasłużonej nostalgii.

7/10

MORTAL KOMBAT

maxresdefault.jpg

"Mortal Kombat" robi jedną rzecz w teorii super - pamięta, że w filmie o naparzaniu się po ryjcach rozwój postaci powinien następować właśnie poprzez walkę.

Nie żeby postacie miały jakąś drogę do przebycia - jedyne, czego muszą się nauczyć, to napierdalać mocniej dzięki nowym skillom xD.

Najbardziej to widać po postaci granej przez Josha Lawsona. Bardzo szanuję, kiedy popkorniak przełamuje trope w ten sposób.

Inna rzecz, że słabo, kiedy twoja jedyna niepozbawiona wyrazu postać to jednocześnie ta najbardziej irytująca. A tak właśnie jest w przypadku Lawsonowego Kano.

Jeśli coś zapamiętacie z seansu to właśnie jego oraz kilka brutalnych fatality. Reszta to kamiennotwarze skórki z gier tłumaczące niepotrzebnie skomplikowaną fabułę.

5/10

GODZILLA VS KONG

195155314_2258393107624643_1569738459782344452_n.jpg

Nie widziałem poprzedniego filmu z Godzillą. Obejrzałem jedynie pierwszy z nowych filmów z gadem oraz "Konga", ale i tak nie pamiętam nic a nic żadnej ludzkiej postaci z nich xD. Nie mam pewności, kto powraca, a kto nie.

Ale to w sumie nie problem, bo jedyne, co mam do powiedzenia o ludziach tutaj, to że Brian Tyree Henry ("Atlanta") jest super. Trochę mam problem z filmami, które pokazują, że szur ma rację, zwłaszcza obecnie to drażliwy temat ze mną, ale w sumie można tu powiedzieć, że po prostu trafiło się szurskiej kurze ziarno i za inne teorie postać jest nieco ośmieszana. Naturalnie w jedną i drugą stronę to bardzo upraszczające, ale to popkorniak, więc whatevs!

Jeśli chodzi o potwory, to jest naprawdę klawo. I to nie tylko jeśli chodzi o widowiskowość walk, ale też zaangażowanie w nie - mamy w filmie trochę dostęp do psychologicznego stanu Konga, to on ma tu coś do przejścia w filmie. Także Godzilla otrzymuje budzącą empatię rolę takiego trochę, nie wiem, niezrozumianego wolnego strzelca?

I nie wiem, jak wiele z zaprezentowanych cudów prezentowano wcześniej w "Królu potworów", ale jak wspominałem - nie dali mi nigdy. Więc byłem pod wrażeniem tego, jak wiele się tu dzieje i w jak wielu lokacjach. Walki imponują, a dzięki temu, że King Kong jest pełną postacią, a nie tylko big monke, to autentycznie chce się mu kibicować.

7/10