"Aftersun" - recenzja filmu + na szybko "Wieloryb" i "I Love My Dad"

Z filmów, które widziałem na American Film Festival jeszcze trzy inne (poza "Armagedonem" zrecenzowanym kilka dni temu) najprawdopodobniej otrzymają polskie premiery kinowe.

Zdecydowanie najmocniej chciałbym zwrócić Waszą uwagę na "Aftersun" debiutantki Charlotte Wells, bo moim zdaniem uchwyciła jakąś emocjonalną prawdę wykraczającą poza wspomnieniowe produkcje o dorastaniu.
Zazwyczaj kino jest pewne siebie, zwłaszcza takie autobiograficzne - w końcu mówimy o swoich doświadczeniach, wspomnieniach i wiążemy z nimi silne emocje. Kiedy opowiadamy o tym, jak było na wakacjach z dzieciństwa, to wiemy, jak było. Przynajmniej taki mamy odruch. Dużo ciekawsze jest jednak to, co po nim - to, co odkrywamy grzebiąc nieco głębiej, nasze refleksje, nasza później nabyta wiedza z drugiej ręki, nasza nowa perspektywa na to, co jest ważną chwilą.

Paul Mescal i Francesca Corio w “Aftersun”

Charlotte Wells w "Aftersun" próbuje opowiedzieć o obu tych płaszczyznach naraz. O tym cieplutkim wspomnieniu, które nosimy jak światełko w sercu i o tej niepokojącej ciemnej przestrzeni wokół niego. To przestrzeń pełna niewiadomych, strzępków informacji i rzeczy, o których wolimy nie myśleć. To świadomość, że kiedy osoba znika za rogiem, to z perspektywy naszych wspomnień przestaje istnieć.

Wells używa tu prostego porównania z nagrywaniem wakacyjnego wideo. Kręcona kamerą osoba zmienia swoje zachowania i filtruje, co pokazać, a czego nie. Rzecz w tym, że robi to samo także pod wpływem naszego spojrzenia. Nasze wspomnienia to doświadczenia skrojone dla nas przez osoby wokół nas.

I Calum (Paul Mescal) dobrze o tym wie, z świadomością budując w czasie rzeczywistym przyszłe materiał do banku pamięci swojej córki (Francesca Corio). Rzecz w tym, że czasem nie zauważa, że czerwona lampka nagrywania jest nadal włączona. I tu we wspomnienia wchodzi ten mrok wątpliwości, potęgowany naszą dorosłą wiedzą. Ten mrok musi być jednak przez nasze dorosłe ja przynajmniej trochę odpierany. Musimy kneblować te okna. Nie możemy ciemności pozwolić kompletnie zalać i unieważnić naszych doświadczeń, ale też nie jesteśmy w stanie ich ignorować.

O tym doświadczeniu jest "Aftersun". I o bolesnym uczuciu, jakie tworzy. I reżyserka porywa się na coś takiego, nie obawiając nudy* i produkując finalnie tyle łez, ile wylałem na napisach końcowych (kto by zliczył).
Widzę w tym filmie wyjątkową artystyczną dojrzałość i kandydata na 10/10, ale dopiero jak sobie go obejrzę więcej razy, żeby nie polegać tylko na wspomnieniach z seansu.
9/10
(dystrybucja M2 Films, przedpremierowe seanse w grudniu i premiera w przyszłym roku)

Brendan Fraser jako tytułowy “Wieloryb”

Jeszcze dwa inne filmy oglądałem, ale na szczęście nie mam o nich tak wiele do napisania.
"Wieloryb" Darrena Aronofsky'ego z wielką rolą Brendana Frasera nie jest jakimś szczególnym wydarzeniem - to konwencjonalna sztuka teatralna, gdzie postacie wchodzą i wychodzą przez drzwi, żeby obierać na zmianę cebulę prawdy. Przekazywana lekcja rozmawiania z innymi nawet dobrze wybrzmiewa, ale ta o pisaniu z serca zamiast od sztancy już mniej, bo czuje się, że wygłaszana jest przez dramaturga, kto buduje scenariusz na podstawie instrukcji składania.
Nie żeby to było jakieś zabronione - "Lego Movie" nawet to paradoksalnie ogarnął. A "Wieloryb" jest dobrze zagrany i wyreżyserowany, do tego nie przynudza. Można sobie dać.
7/10 (data polskiej premiery jeszcze nieznana, prawa ma UIP)

James Morosini (reżyser, odtwórca głównej roli) ze swoim filmowym tatą - Pattonem Oswaltem

Do kin studyjnych wbije w przyszłym roku jeszcze "I Love My Dad" (dystrybuuje Aurora), komedia autobiograficzna o tym, jak koleś zablokował tatę na socjalach, więc ten założył fejk konto ze zdjęciami obcej dziewczyny, by go nadal móc śledzić - no i z nim rozmawiać, bo przed nią synek się coś bardziej otwiera.
Tak, to tak żenujące i śmieszne, jak myślicie. Szkoda, że młody reżyser sam też się zachwycił materiałem, wyciskając każdy moment, by dołożyć rym, żarcik i kwestię w celu spotęgowania fajności. Wychodzi mu dobrze, naprawdę się z niewygodnym śmiechem ogląda tę cringe komedię, tylko niestety to jest wszystko, co oferuje menu. A temat prosił się o refleksję zamiast kolejnego emocjonalnie niezasłużonego rymu na koniec.
6/10

*jeden z tych filmów, o którym kiedy ktoś mówi, że nudny, to chętnie przyznam rację