Boże, jak ja kocham "Kto wrobił Królika Rogera". To jest taki dziwaczny film. Pozwala nam doświadczyć interakcji Daffy'ego z Donaldem, rozjechania człowieka walcem, słoneczka śpiewającego "uśmiechnij się" i sępienia papierosków od dzieci.
Powtórzyłem sobie, żeby zabić smak po nowej "Brygadzie RR", bo filmy łączy temat animacyjnego showbiznesu i obecność kreskówkowych postaci w prawdziwym świecie.
I powiem Wam, że jak sobie porównać te produkcje, to aż przykro się robi, jak cofnęliśmy się w rozwoju. Nie pomogło CGI magikom, że nawet dwuwymiarowe postacie są tutaj trójwymiarowymi modelami i nie pomogło, że opanowaliśmy przez lata green screen do perfekcji. Bardzo często postacie w "Brygadzie" nie sprawiają wrażenia fizycznie obecnych - modele wydają się oddzielone od otoczenia, ludzie wydają się mieć bohaterów zawsze na odległość dwa chuje w bok od siebie. Do tego mimicznie kreskówki są przeokrutnie sztywne.
"Kto wrobił Królika Rogera" to z kolei nadal benchmark umieszczania animowanych postaci w aktorskim świecie - mimo, że są z papieru, działa na nie oświetlenie, a one same nie tracą nic ze swojej rysunkowej plastyczności. Sam Roger nie może się powstrzymać, żeby dotykać wszystko wokół, zostawiając na tym swój ślad, a w scenach kreskówkowej przemocy trzęsą się prawdziwe żaluzje i łamią prawdziwe stoły. Rysunkowe postacie nie boją się też kłaść łap na aktorach i wyciągać im rzeczy z kieszeni.
No i najśmieszniejsza rzecz - ten slapstick zestawiony zostaje ze światem noir, gdzie detektyw Bob Hoskins zapija smutki po utracie zamordowanego partnera (zmiażdżonego fortepianem przez kreskówkę). Całość osadzona jest w latach 40-tych, na tle wożącego się tramwajami Los Angeles. I naturalnie te dwa światy do siebie kompletnie nie pasują, ale jakoś sobie są obok siebie i biedni poważni ludzie muszą z tym dealować, tak wygląda życie. Jest tu serce tak do tego, jakie były kreskówki tamtej epoki, jak i do klasycznych scenariuszy kina noir. I to bez ostetancyjnych gier cieni i czarno-białych filtrów.
Nowy "Chip i Dale" wstydzi się swojej niewinnej 90-sowej przeszłości jak tylko może. Wycina głosy głównym bohaterom i spędza górę czasu na nowe backstory, w którym "Brygada RR" jest trochę przypałowym serialem jak "Horsing Around" z Bojacka. Cały dramat między postaciami to pretekstowe nudy, więc większość filmu Chip jest obrażony na Dale'a i sadzi sarkazmy absolutnie nieznośnym w tej roli głosem Johna Mulaney, a wokół nich roztacza się cyniczny świat zużytych, niepotrzebnych, uzależnionych kreskówek wykorzystujących się nawzajem i złych, często bez powodu, żeby było zabawniej. Naturalnie wszystko zostanie skomentowane śmiesznym tekstem. "Tak wiemy, haha, firmy w nieskończoność przerabiają, wykorzystują, wszystko jest kopią kopii, haha, dzieciaki, patrzcie, my też umiemy w internet i umiemy się z siebie śmiać. Ale przypał to jak firmy każą kreskówkom rapować, by trafić do młodzieży, co nie? Haha, my wiemy, jesteśmy tacy jak wy, młodzi, patrzcie jaki z nas reddit z tym memem, że jest ten Brzydki Sonic."
Nie zrozumcie mnie źle, Brzydki Sonic jest śmieszny za pierwszym razem. Czy się widziało już te niby kłótnie marek na Twitterze czy nie, jest się trochę pod wrażeniem, że są gotowi się śmiać. Ale potem ten żart pojawia się drugi raz. I trzeci raz. "CZY JUŻ MOŻEMY BYĆ CZĘŚCIĄ PACZKI, DZIECIAKI? CZY JUŻ JESTEŚMY COOL JAK TWÓJ ULUBIONY MEMPEJ W NECIE?"
To ja poproszę jednak sosiwo Królik Roger, wariacie. Sory. "Brygada RR" jest dla mnie zbyt przygnębiająca. Jakby wszystko można już było tylko doceniać ironicznie. "Tak, to my - Disney. Ale ironicznie ;). No i na serio też ;)."
Biedny Chip, chciał uniknąć przypału rapowania w kreskówce, a został ironicznie rapującą kreskówką we współczesnym odpowiedniku filmu o rapujących kreskówkach.
"Brygada RR" 3/10
"Kto wrobił Królika Rogera" 9/10