"Alcarràs" - recenzja filmu

Alice Rohrwacher w "Cudach" i "Szczęśliwym Lazzaro" opowiada o wiejskich rodzinach zderzających się z nową rzeczywistością, do której nie mogą się przystosować. Reżyserka uwielbia portretować ludzi żyjących razem na jednej kupie i sprawia, że jako widzowie nie możemy odpędzić uczucia straty za tą wiejską formą życia skazaną na wymarcie (nawet jeśli nam samym bardzo daleko do chęci wprowadzania się do rodzinnych wsi).

I to samo można powiedzieć o nagrodzonym Złotym Niedźwiedziem "Alcarràs" Carli Simón. W filmie okazuje się, że powojenne umowy "na gębę" już nie obowiązują, a życie w zgodzie z ziemią-gruntem zostaje zastąpione życiem w zgodzie z Ziemią-planetą. Brzoskwiniowy sad ma zostać zastąpiony panelami słonecznymi, a rolnicza rodzina - nasz bohater zbiorowy - stracić prawo do uprawy.

Simón jest równie dobra w autentyzm, jak Rohrwacher - celne wybory rozciągają się od małych obserwacji po same obsadzone twarze. Zwłaszcza babcia wydaje się modelem, który dużo częściej spotykamy w życiu niż na kinowym ekranie.

Obie twórczynie stwierdzają też, że nie ma powodu opowiadać tylko o wybranych postaciach - bohaterami są wszyscy. Reżyserka "Alcarràs" prowadzi to zainteresowanie każdym z osobna tak daleko, że film wydaje się momentami być pozbawiony trzonu, jak jakiś siódmy odcinek 10-odcinkowego serialu. Trzon jednak jak najbardziej istnieje - jest nim głowa rodziny, która w swojej desperacji przestaje zauważać przysłowiowe drzewa składające się na las, którego broni. Po prostu spędzamy tak dużo czasu z różnymi postaciami, że film sprawia wrażenie nieskupionego.

Carla Simón nie ucieka w przeciwieństwie do koleżanki po fachu w realizm magiczny. Nie szuka też widowiskowych kadrów, długich ujęć ani napiętych chwil w tej codzienności*. To sprawia, że jej film trudniej polecić i trudniej też żywić do niego silne emocje.

Jestem więc wdzięczny za wycieczkę do Alcarràs, ale nie zapadnie mi w pamięć tak, jak produkcje Rohrwacher. Jeśli jednak nie macie porównania, możecie ocenić nową produkcję wyżej i czerpać z niej więcej satysfakcji.

7/10 (film grany na Nowych Horyzontach w tej chwili, ale trafi za jakiś nieokreślony czas do kinowej dystrybucji)

*trzy filmy wcześniej widziałem "Godland" Pálmasona, który z kolei wysysał całą esencję portretowanego regionu z siłą atomowego odkurzacza, więc może zrujnował mi paletę smakową?