"Flow" to dziwny film, bo znajdujący się sporo bliżej dużych kolegów z Pixara niż by można się spodziewać. To produkcja, która z jednej strony obiecuje nam autentyczne, nieme zwierzęta, ale z drugiej koi nas na każdym kroku lekcjami o empatii i współpracy prosto z tendencyjnego, bajkowego scenariusza. To mniej prawdziwe "zen", a bardziej kaseta "Sen z Delfinami" z medytacyjnej biblioteczki twojej mamy.
Stąd nie w treści, a w formie opowiadania tkwi największa siła łotewskiej animacji. Twórcy porzucają bowiem słowa i gesty z ludzkiego słownika, ograniczając się do form ekspresji dostępnych portretowanej faunie. Próbują znaleźć w tym złoty środek, który sprawi, że widz poczuje się z jednej strony biegły w zwierzęcej komunikacji, a z drugiej nie odniesie wrażenia, że mu się wciska kit. I “Flow” jest najlepszy, kiedy znajduje tę równowagę, co zdarza się naprawdę często.
Balans zostaje jednak zaburzony, gdy stoi w kontrze do drugiego celu - czyli opowiedzenia historii o nietypowej grupce samolubów, uczących się współpracy na swojej arce wrażliwości. To też film, który ma na celu nie znudzić dzieci - więc rozśmieszyć, podnieść ciśnienie akcją i wyprowadzić bohaterów z opałów wbrew prawdopodobieństwu.
Na pewno słyszycie moje rozczarowanie czytając powyższe akapity, ale moje zachcianki, by zwierzęce postapo nie zostało pokryte lukrem, nie zmieniają tego, że rozumiem, skąd te decyzje. "Flow" to wciąż duże osiągnięcie i mam nadzieję, że istotny punkt w historii animacji w ogóle.
Teraz wiemy, że można stworzyć świetny, zdobywający uznanie trójwymiarowy film animowany za pomocą ogólnodostępnych narzędzi używanych także do tworzenia gier. “Flow” powstał w Blenderze, więc równie dobrze mógłby być interaktywny i może nawet by poszedł na twoim sprzęcie. Ale nie tylko o takie narzędzia chodzi. Bo na przykład okruchy historii świata zbieramy z otoczenia jako opcjonalny cel, niezależnie od niezainteresowanych tym aspektem przygody zwierząt. Kamera lubi podlecieć w sposób, który przywołuje na myśl growe najazdy i działa to także całkiem spoko. Reżyser Gints Zilbalodis w ogóle dobrze maskuje ograniczenia swojej machiny animacyjnej - czasem pozwoli na przykład, by dana akcja wydarzyła się poza kadrem. To uważnie stworzone dzieło.
"Flowowi" brakuje trochę do nowej jakości w narracji. Ale zdecydowanie jest dość świeży, by wypłynąć na powierzchnię, wyzwalając się z kajdan amerykańskich imitacji, które trzymają na dnie różne "Smoki Diplodoki".
7/10
Film obejrzany dzięki uprzejmości dystrybutora - So FILMS. “Flow” jest grany teraz w kinach.