Może przemawia przeze mnie brak obeznania w kinie z gatunku więziennego dramatu, ale na "Skazanej" spędziłem czas nadspodziewanie dobrze.
Film opowiada o kobiecie (Sophie Marceau) skazanej na 4 lata. Przestępstwo popełniła z poświęcenia dla swojego męża-rewolucjonisty, Phillipe'a Leroya*. Spodziewa się wyjść za dobre sprawowanie po upłynięciu dwóch lat i spotkać z nim na wolności, ale następują pewne komplikacje. Mathilda będzie więc próbowała kontaktować się ze światem zewnętrznym, by dojść do tego, co się właściwie wydarzyło.
Cała ta fabuła to jednak tylko pretekst zmuszający bohaterkę do większego angażowania się w kontakt ze współwięźniarkami. Reżyserka Audrey Estrougo zarysowuje dynamikę między nimi i ich kontakty z więzienną ochroną. Ktoś mógłby nawet wytknąć, że tych wątków postaci jest zbyt wiele i w zasadzie miałby rację - ostatnie sceny działają jako zakończenie dla bohatera zbiorowego, ale dla pojedynczych postaci - także Mathildy - sporo gorzej.
Rzecz w tym, że film w opowiadaniu o tej zbiorowości działa tak dobrze, że wybacza mu się te niedostatki. Zakładów karnych kobiet na ekranie nie oglądamy zbyt często (mój to był na pewno pierwszy raz w życiu), a ten tutaj prezentowany jest z jednej strony w angażujący narracyjnie sposób, a z drugiej z arthouse'owym zacięciem - na dłuższych ujęciach, z mniej oczywistym ustawieniem kamery.
Podoba mi się zwłaszcza skupianie obiektywu na fantastycznej Sophie Marceau w scenach intensywnych konfrontacji dziejących się poza kadrem. Lepiej odwrócić wzrok, niż zostać wciągniętym w konflikt.
"Skazana" najskuteczniejsza jest w obserwowaniu tej solidarnej dynamiki grupy, która może prowadzić tak do wartych pochwały czynów, jak agresywnych, zwierzęcych zachowań. I nawet kiedy film da nam jakąś drobną satysfakcję rodem ze świetnego, ale grzecznego "Skazani na Shawshank", to zaraz znajdzie sposób, byśmy nie zapomnieli, że więzienie to nie rurki z kremem i przede wszystkim wcale nie środowisko sprzyjające resocjalizacji.
7/10