"Prawdziwa historia" - recenzja

Faktycznie czuć, że Polańskiemu przy scenariuszu "Prawdziwej historii" pomagał Olivier Assayas. Słychać tu echa "Sils Maria" w relacji między kobietami oddzielonymi wiekiem i temperamentem, a Eva Green więcej niż raz przywodzi na myśl rolę Kristen Stewart, przede wszystkim w nieskrępowaniu w stosunkach międzyludzkich.

d-apres-une-histoire-vraie1.jpg

To, że te bardziej obyczajowe elementy wybrzmiewają jest dużym sukcesem, zwłaszcza że Polański grubo smaruje "Prawdziwą historię" staroszkolnym thrillerem psychologicznym. Muzyka, pochmurne barwy i nachalne, pożerające spojrzenie Evy Green jako niepokojącej fanki zawsze starają się utrzymać widza na niepewnym gruncie. I przyznam, że te zabiegi utrzymywały moją uwagę przez całą długość seansu.

Na pewno zasługa w tym także duetu Seiger/Green. Ta pierwsza gra autorkę najnowszego bestsellera, przytłoczoną świeżo zdobytym uznaniem i dręczoną anonimowymi pogróżkami. Na szczęście zmęczenie i bierność postaci Seiger nie są jedynymi przeciwwagami dla dynamicznej, wybuchowej Green.

Polański uznaje, że wszystkie chwyty dozwolone, zostawia nawet fałszywe tropy. Czemu nagle wchodzi temat piwnicy? O nie, czy ty podałaś prawie obcej osobie swoje hasło? Wszystko proste triki - i wszystko nakręcone i odegrane efektownie. Czuć, że jest się w rękach gościa, który umie niepokoić i pod tym względem od czasu "Lokatora" nie stracił skilla. Niby spodziewamy się w zasadzie jednego z dwóch możliwych rozwiązań akcji, przy okazji rozważając cały czas pytania dodatkowe, ale to wcale nie czyni filmu frustrującym, wręcz bardziej pociąga. Finał niestety nie robi wielkiego wrażenia i to nie tylko dlatego, że spełnia dużą część podejrzeń widza. Najgorsze, że nie zachęca, by powtórzyć seans w przyszłości. "Prawdziwa historia" to historia na raz.

d-apres-une-histoire-vraie.jpg

Nie czytałem książki, na której bazowany jest film, ale nie da się odegnać przeczucia, że dostaliśmy u Polańskiego coś uproszczonego do potrzeb gatunkowych. Otwierająca scena podpisywania autografów obiecywała więcej, niż dostajemy. Relacje twórcy z odbiorcami oraz proces twórczy niby są tematami, ale reżyser skupia się za bardzo na utrzymywaniu niepokojącego nastroju - i jakoś to wszystko trywializuje, choć przy tym czyni całkiem łatwostrawnym gatunkowcem.
6/10