Nagrodzone polskie filmy 2021

Złote Lwy otrzymały “Wszystkie nasze strachy” Łukasza Rondudy i Łukasza Gutta. Srebrne Lwy zgarnęło “Żeby nie było śladów” Matuszyńskiego, a nagrodę za scenariusz zabrał sobie Marcin Ciastoń za “Hiacynta”. Wszystkie trzy produkcje miałem okazję obczaić na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni.

Wszystkie nasze strachy

Wszystkie nasze strachy

Czy warto zobaczyć te filmy? Czy warto jakieś inne? Oto mój dzienniczek festiwalowy, który zamieściłem na FB Kinowego Ekspresu:

Dzień pierwszy

Kobieta wzięła płaczące dziecko do wagonu ciszy. Całą drogę do Trójmiasta gaworzyło i biegało. Na szczęście ja całą drogę grałem w słuchawkach w Dicey Dungeons, więc nawet nie byłem zły.

Po dojeździe zabrałem się do Haosu na obiadek, stamtąd do hotelu. Był jeszcze czas na jeden film dziś. No to poszedłem.

"Przejście" to historia kobiety, która nie umie się pogodzić ze swoją śmiercią przez cały film. Reżyserce zależało na onirycznej atmosferze, wrzuciła więc w obraz każdy możliwy środek stylistyczny - no i wyszła tandeta. Treściowo stoimy wiecznie w tym samym punkcie z bohaterką, do tego miałem nieprzyjemne wrażenie, że samobójstwo jest tu portretowane przeważnie jako samolubny kaprys. Największą atrakcją "Przejścia" był dla mnie młody anioł powtarzający, że most zwalony. 3-/10

Festiwal Kina Słabego oficjalnie rozpoczęty!

Dzień drugi

Obudziłem się na kacu, bo piliśmy w hotelu wino z przyjaciółką. Mój ambitny plan obejrzenia dziś czterech produkcji rozbił się o skały, bo nie wstałem na seans o 8 rano. Dotelepałem się do GCFu przed 10-tą, zrobiłem zdjęcie czerwonego dywanu na insta, ale nie siebie na czerwonym dywanie, żeby ktoś nie pomyślał, że jestem jedną z takich osób co potrzebują się czuć jak gwiazdy.

"Po miłość" puszczany w ramach konkursu filmów mikrobudżetowych nie wydaje się mieć niższego budżetu niż "Przejście", które znalazło się w konkursie głównym. Do tego był finansowany przez PISF oraz TVP, więc za nic nie mam pojęcia, jakie mogą być kryteria.

Sam film jest niezły. Cały jego ciężar nosi na barkach Jowita Budnik - i uniosła. Wydaje się być realną osobą, która nie jest definiowana tylko przez tragedię, jaką jest jej życie z mężem alkoholikiem. Niestety scenariuszowo trajektoria jest oczywista - to polski film o prowincji, więc trzeba było odhaczyć każdą patologię z listy. Szczęśliwie udało się uniknąć przy tym nadmiernej pogardy - bardziej jest to zwyczajne zrozumienie wiejskich dynamik. 6/10

Zaraz po tym weszła "Magdalena", kolejny obraz z konkursu mikrobudżetowego - i kolejny finansowany przez TVP. Zapowiadało się na coś ciekawego - niema DJ-ka (świetna Magdalena Żak) ze swoją matką oraz córką, którą urodziła będąc jeszcze nieletnia, próbują wiązać koniec z końcem. Niestety zostałem oszukany - to był polski film przez cały ten czas. Scenariusz pastwi się nad bohaterką, a jako narzędzi używa postaci, które nagle zachowują się jakby je opętały demony. 4/10

Żeby nie było śladów

Żeby nie było śladów

Za to trzeci seans, trwające monstrualne 165 minut "Żeby nie było śladów", naładował mi na nowo baterie. Produkcja Matuszyńskiego, reżysera "Ostatniej rodziny" to kolejny sukces, może nawet większy niż poprzednio. Obrazy o nadużyciach systemu zazwyczaj nie grzeszą subtelnością - to patriotyczne peany o tym, że kiedyś to dopiero było źle, a demony rządziły, a sprawiedliwy odnosi przynajmniej moralne zwycięstwo.

I można to samo wynieść z tego filmu, ale reżyser ma wyczucie, by wiedzieć, że sam materiał jest już dynamitem. Te 165 minut to napięty dramat proceduralny, a procedura polega na ucinaniu łba procesowi sądowemu. Przy tym konflikty piętrzą się na każdym kroku, tak w obozie władzy, jak domowym życiu bohaterów. Nie jest tu potrzebne dowalanie emocjonalne, bo bardziej przerażająca jest codzienność decyzji.

Choć postacie można dzielić na te "dobre" i te "złe", to Matuszyński i scenarzystka Kaja Krawczyk-Wnuk stronią od prezentowania postaci jako makiety do obalenia lub wyniesienia na piedestał. Stronią też od prób pogłębiania postaci przez jakieś prywatne wątki - skupiają się na wszystkim co jest ważne wokół sprawy. Stąd film nigdy nie traci rozpędu i te dwie i pół godziny mijają w oka mgnieniu.

8/10

Dzień trzeci (ostatni)

Hura, nie było kaca rano, mimo że sporo piwska się polało poprzedniego dnia! Wsunąłem naleśniki oraz jajecznicę na śniadanie i zabrałem się do Riviery - dziś wszystkie seanse w kinie Helios. Pierwszy raz zupełnie pominąłem Teatr Muzyczny w tym roku, a to tam te wszystkie uroczyste premiery z gwiazdami, więc muszę się zadowolić, że tylko Maćka Stuhra zobaczyłem, a reszta wszystko śmiertelnicy.

Zacząłem dziś od "Hiacynta", czyli obrazu Domalewskiego ("Cicha noc"), który ma trafić na platformę Netflix w przyszłym miesiącu. To nieco frustrujący seans, w którym opieramy się nieco na archetypach kina gatunkowego, ale sam scenariusz poświęca dużo czasu uczuciowemu życiu bohaterów. Coś nie wyszło przy wyważaniu tych dwóch rzeczy na szali, choć niby oba się ze sobą zazębiają. Całość po prostu jakoś nie umie zebrać kumulatywnej energii, by nas wciągnąć.

6/10

Nie czuję się jednak specjalnie źle, że mi nie podszedł tamten film o prześladowaniu osób LGBT, bo okazało się, że mój następny seans - "Wszystkie nasze strachy" - to też taka historia, do tego mega wrażliwie poprowadzona i dotykająca tematu w tak polski sposób, jak się da. Dawid Ogrodnik wciela się tu w rolę Daniela Rycharskiego, artysty pracującego w polskiej wsi i służącego wsparciem innym osobom LGBT w swoim otoczeniu. Daniel to przy tym katolik - potrafi mówić do swoich konserwatywnych rodaków ich językiem i właśnie tak próbuje ich uwrażliwiać i aktywizować. Niestety na jego drodze stoi tak zwyczajna homofobia, jak i prezentacja medialna jego działań.

Nie widziałem w naszym kraju filmu, który lepiej by uwrażliwiał na fakt, że osoby LGBT to często ludzie dzielący te same wartości, co pozostali rodacy. I jeśli podstawową rzeczą dla takiej osoby jest rodzina i mała społeczność, w której żyje, to jaką tragedią musi być wydzieranie im tego przez pozostałych członków tych społeczności?

8/10

Inni ludzie

Inni ludzie

Na koniec weszli "Inni ludzie" Aleksandry Terpińskiej na podstawie książki Masłowskiej (której - zaznaczę - nigdy nie czytałem, więc mogę się wypowiedzieć tylko jako niedoinformowany widz filmu).

No i tu wjechała Polska na pełnej. Niezależnie od tego, jak dużo Jezus w czapce z daszkiem będzie w filmie rapował i patrzył ze współczuciem na fikcyjnych, przeokropnych bohaterów, niczego to nie ociepli, sorry. To dla mnie nadal chochoły przywar polaczkowych, patrzenie na ludzi z góry, żeby litować się nad tym, jak nie dają sobie rady, a przy okazji pośmiać się kilka razy z ich destrukcyjnych zachowań.

Kilka celnie zaobserwowanych kwestii z prawdziwego życia i solidnych rymów nie ratuje tego rapowego musicalu, choć na pewno propsy za eksperyment.

5/10

Nieźle było, tak koniec końców. Trafiłem na dwie perełki, piłem piwsko z przyjaciółką, a w hotelu dokończyłem pierwszy sezon serialu "Invincible" - chyba moja ulubiona rzecz superhero poza "Venture Bros". To zaskoczenie na koniec pierwszego odcinka to jest coś, co trzeba przeżyć.