Czasami przed pójściem do kina zakładam swoje specjalne pancerze, które pomagają chronić moją opinię o filmie przed byciem oczywistą. Jeżeli wybieram się na film sportowy, to nie chcę wracać z opinią, że słabe, bo nie lubię sportu.
A kiedy idę na "Barbie", to nie chcę wracać z opinią, że słabe, bo to cyniczny produkt o cynicznym produkcie. Zależało mi, żeby być z tym okej. Żeby nie dać po sobie poznać, że coś mnie skręca w środku od tego i nie wpisywać tego w swoją kalkulację.
Tak jak to grzecznie uczyniłem, kiedy ujrzałem na ekranie antysystemowego punka Spider-Mana w nowej animacji Sony Pictures. Czułem, jak kruszą mi się kości od nacisku, ale pancerz wytrzymał.
Najtrudniejsze było dla mnie jest to, jak bardzo przekonujący jest ten Spider-Punk. Jest jak filmiki sponsorowane na YT, które są tak dobre, że nie zauważasz nawet, że Twój ulubiony twórca mówi ci rzeczy, w które w ogóle nie wierzy. Nie ma dla mnie nic straszniejszego niż komentarze pod spodem zachwycone, jak bardzo "to super, że nie widać w ogóle, że reklama" i "oby tak dalej". I jak te filmiki, Punkająk został z miejsca zaakceptowany jako coś pozytywnego przez cały internet.
Nowa "Barbie" prawie cała jest tak kompletnie przekonująca, jak ten Spider-Punk. Mój pancerz zdezintegrował więc w okolicach połowy filmu i dlatego przychodzę dziś do Was z rozczarowująco spodziewaną opinią, że słabe, bo cyniczny produkt.
"Barbie" strzela w każdą możliwą bramkę, by wypadać autentycznie przed wszystkimi. Robi czasem z siebie skecz jak z "Tima i Erica" tak dobrze jak oni. Ma swobodę, wyobraźnię i modny olewczy humor z kategorii "wiemy, że to nie ma sensu, deal with it". Do tego bez puszczania oka oskarża Mattel za zbrodnie przeszłe i obecne, że aż się krzyczy w środku "nie mogę uwierzyć, że Mattel na to pozwoliło!" Ma też dużo do powiedzenia na temat społeczeństwa. Przekonuje akcjonariuszy, że Barbie jest gotowa wejść w XXI wiek i zapewnia mamy i córki, że lalka od której się odwróciły, kiedy postanowiły przestać nosić makijaż teraz znowu jest cool. My w Barbie Company widzimy Was i wsłuchujemy się Wasze głosy.
Film chce się zaopiekować wszystkimi i przed każdym wyglądać dobrze. Staje się przy tym niekonsekwentnym potworkiem, ale ta niekonsekwencja wbudowana jest w humorystyczną tkankę, więc nie można się przyjebać. Rzeczy mogą być na serio lub żartem, a najlepiej jak najpierw są na serio, a potem jest żart.
Więc najpierw przemowa o tym, jak trudno jest być kobietą, a zaraz potem żart "o nie, ta lalka kobiety w ciąży nadal tu jest".
Najpierw inkluzywność na początku filmu, żeby już w marketingu można było pokazać kolorowe i plus size Barbie, ale potem i tak lekcja do nauczenia o tym, że lalka tworzy nierealne standardy piękna.Najpierw pojazd po zarządzie Mattel, a potem ogrzewanie serc postacią staruszki-założycielki i może także żart o tym, że babcia też ma za uszami. To się nikt nie przyczepi.
Nowy film chroni się przed krytyką idealną formacją żółwia. Ukrywa się za tarczami głupiej komedii lub ważnego głosu, kiedy tylko mu pasuje. Nikt nie jest w stanie skrytykować "Barbie", żeby nie wypaść na dziada.
5/10
A jak chcecie krytykę innego rodzaju:
Gosling jest wspaniale przesadzony i cały film jest bardzo śmieszny i ma fajne pomysły, nawet jeśli nie czuję w nim pulsu Grety Gerwig. Tylko mega siada w drugiej połowie, gdzie wszyscy wszystkim muszą wszystko wytłumaczyć (żeby ułożyć produkt w ściślejszą formację żółwia), żarty o patriarchacie stają się wymęczone, a ciekawie zaczęte wątki dostają rozczarowująco codzienne rozwiązania.