To już ten czas w roku. W ramach uciekania przed upałem do klimatyzowanych pomieszczeń obejrzałem w weekend w kinie trzy filmy.
Pierwszym z nich było "W głowie się nie mieści 2". Podobnie jak jedynka zostało bardzo fajnie zdubbingowane (Anxiety jako Spina to szczególnie udany pomysł).
Scenariusz obsadza Radość ponownie w roli głównej, oficjalnie mianując ją Chudym tej serii. I podobnie jak bohater Toy Story, ona także musi się nauczyć odpuścić kontrolę więcej niż raz. Wewnętrzna droga tej konkretnej emocji jest więc rozczarowująco podobna do tej z pierwszej części, ale już inne elementy filmu nie.
Dużo świeżości w dynamikach wprowadza nowy narybek. Dołączająca w dwójce ekipa przywodzi na myśl gang złoli - ze Spiną jako liderką i z trzema smakami pomagiera. Tylko to nie puste złole, a takie z kategorii łatwych do zrozumienia i nawet sympatyzowania. Spina to doskonała generatorka wadliwych procesów myślowych, których odpowiedniki rozpoznamy w nas samych.
Stara ekipa też ma więcej do roboty. Dla każdego znajdzie się własny, niewymuszenie zabawny moment.
To prawda, że nowy Pixar koloruje tylko wewnątrz linii swoich kolorowanek, ale to nigdy nie był dla mnie problem. Problemy są wtedy, kiedy studio skąpi na kredkach i zostawia białe placki, a tu zdecydowanie tak nie jest.
8/10
Następnego dnia poszedłem na "Ciche miejsce: Dzień pierwszy". W przeciwieństwie do wielu osób, nie wytrącały mnie nigdy z serii nielogiczności w działaniu potworków. A nielogiczności w ludzkim zachowaniu to wręcz chwalę. I tu zdecydowanie mam co chwalić.
Strasznie mnie cieszy, kiedy ktoś zabierając się za kolejny film o jakimś monstrum wie, że to nie może być tak naprawdę film o tym. Że potrzebne jest jakieś ludzkie jądro opowieści na którym by można te potworki rozwiesić.
"Ciche miejsce: Dzień pierwszy" wysmarowuję jądro trochę na modłę tego odcinka "The Last of Us", który wszyscy tak lubią. Ten, który poza byciem o zombie jest bardziej hallmarkowym dramatem.
Tu też wychodzi to trochę ckliwie, ale moim zdaniem od ludzkiej strony to naprawdę spoko robota jak na horror o potworach. Główna bohaterka przychodzi z ciekawą perspektywą - umiera na raka, jej świat już i tak się skończył. Apokalipsa ma dla niej zupełnie inne znaczenie.
Żebyśmy jednak jako widzowie mieli się czym stresować, dali umierającej też zupełnie nieumierającego kotka na smyczy. Oczywiście ze względów fabularnych posłusznie zaprzestającego wszelkiego miauczenia zaraz po nadejściu nasłuchujących Obcych.
I to w straszeniu "Ciche miejsce 3" ponosi w sumie największą porażkę - nie znalazło niczego świeżego dla kreatur z kosmosu. W scenach akcji odnosi się wrażenie, że twórcy uznali, że ma być potworów tylko więcej, mocniej i spadających z większych wysokości. Z kolei napiętych chwil, w których wszyscy starają się być cicho, kiedy stwór dyszy im przy samej twarzy jest o jakieś dwie za dużo.
Lubię serię "Ciche miejsce" za potencjał do generowania ludzkich historii równie ciekawych, jak produkcje o zombie, tylko z potworkami mniej zużytymi niż zombie. Ale może te właśnie też przestały być świeże? Może "Ciche miejsca" także już potrafią być tylko tak ciekawe, jak te ich ludzkie jądra?
7/10
W tę 34-stopniową niedzielę nie byłem gotowy na powrót do domu po jednym filmie. Dobiłem się hiszpańskim "Do granic", 75-minutowym thrillerem o siedzeniu na lotnisku.
Podobało mi się, że klimatyzacja działała. Nie podobała mi się za to jakość obrazu i dźwięku. Świeżo wyszedłem z letniego blockbustera pewnie w 4 albo 8k dolby atmos platinum soundscape experience prosto w coś, co wyglądało jak HD ready z podgłośnionym programowo stereo.
Różnica w budżetach jest kolosalna, bo "Do granic" to produkcja mikrobudżetowa, rozgrywająca się w czterech pomieszczeniach na krzyż.
Śpieszę przy tym dodać, że mój mózg szybko przekonał moje zmysły, żeby wyłączyły to elitystyczne pitolenie i potem już było spoko.
W "Do granic" para przylatuje z Hiszpanii, by osiedlić się w Stanach Zjednoczonych. Wygrali wizy, więc czeka ich nowe życie. Życie w lotniskowej sali przesłuchań.
Film zrealizowany jest w takim pomiędzy - niby jak obnażający nieludzki system dramat społeczny skupiony na obserwacji i procedurze, ale jednak też trochę jak faktyczna sprawa dla detektywa.
Na tym polega w sumie trik filmu. Kiedy przesłuchujesz zwykłych ludzi jak zbrodniarzy, to zaczynają wyglądać coraz bardziej jak zbrodniarze. I bohaterowie, i widz muszą walczyć ze swoimi instynktami. Jak dużą wagę powinniśmy przykładać do tajemnic, które wychodzą podczas przesłuchania?
To skuteczny film i mała inwestycja czasowa dla widza, więc możecie chcieć sobie dać.
7/10