"Bestia"/"La bête" - recenzja filmu

W "Bestii" Bonello ponownie wychodzi trochę na dziada. Aspiruje do komentowania naszej rzeczywistości, ale przeważnie wychodzi mu imitacja.. Postacie są u niego tylko tym, co chciałby o nich powiedzieć. Co jednak zaskakuje - często nadal są przy tym ciekawe, nawet elektryzujące. Przeważnie przez okoliczności w jakich zostają umieszczone.

Z łatwością łyknąłem "Nocturamę", a także "Comę", mimo okazjonalnych ciar wstydu. Jestem wręcz fanem tych produkcji. Lękowe wizje reżysera przemawiają do jakiejś atawistycznej części mnie. Zamykam uszy na przeszarżowane zdania lub cechy charakteru. Może Bonello jest Steve'em Buscemim w czapce daszkiem do tyłu, ale nie trzeba być młodziakiem, żeby rozumieć to nieustępujące napięcie w ciele. W “Bestii” twórca ponownie uruchamia nasze prymitywne alarmy.

W tej trwającej dwie i pół godziny kobyle pozostajemy w świecie przytłaczającego lęku, ale tym razem stan ten przedstawiony zostaje jako symptom "czucia bardziej", które jest tak cenne, że nie możemy pozwolić przyszłościowej technologii nas z niego ogołocić. To jest proste. Skomplikowany jest jedynie fakt, że czas, poza tym, że przebiega w linii, przebiega też jako wszystkie linie naraz nałożone na siebie. I nie trzeba nawet "łapać" tego intelektualnie. Po części pewnie nawet nie ma czego. Bonello płynie z emocjami i obrazami, czasem bawiąc się w Lyncha, a czasem Henekego. I dobrze mu idzie!

Przez to jednak, że tak wielką kobyłą jest ten obraz, a ma w sumie tak niewiele do powiedzenia w głównym wątku, znajduje też więcej miejsca na bonellowską dziadowską siarę w charakteryzacji. Trudno na przykład łyknąć zamaszysty komentarz reżysera na temat inceli. Wydaje się, że naprawdę niewiele brakowało do czegoś autentycznego, gdyby grający sfrustrowanego chłopaka McKay powiedział ze dwa czy trzy nachalnie komediowe zdania mniej.


Nadal mam satysfakcję z tego, jak wiele reżyser rzuca w ekran i jak dobrze się czuje w języku kina, wcale nie obciążony swoim własnym materiałem. Nie nudziłem się na "Bestii" ani chwili. Zdaję sobie sprawę, że w recenzji piszę wiele o problemach filmu. Łatwo się o nich pisze, bo moje przytyki dotyczą intelektualnych aspektów obrazu. Jeśli jednak chodzi o atmosferę i sensoryczne wyczucie, Bonello znowu mi imponuje.
7/10