Recenzja została napisana latem 2024, kiedy film wyświetlano w ramach festiwalu Nowe Horyzonty.
-
"Wszystkie odcienie światła" są fabularnie proste i rzadko wychodzą ponad codzienność trzech głównych bohaterek. Ta codzienność jest jednak już i tak ciekawa ze względu na tło kulturowe.
Oczywiście takie produkcje powstają z myślą o europejskich festiwalach, ale bohaterki nie czują na sobie spojrzenia zachodniego widza. Poruszają się w tym, co zastały. Są często sfrustrowane, złe na niesprawiedliwość zasad, obawiające się przyszłości, ale także wiarygodnie myślące w obrębie społecznych oczekiwań. Mumbaj to dom, a nie więzienie.
Debiutująca reżyserka Payal Kapadii przekazuje nam to pięknie po filmowemu - nie w zachwyconym dialogu na papierze, a okiem i uchem kamery. Jej Mumbaj to odległe odgłosy muzyki, zagłuszanej przez kolejkę wiozącą ludzi do pracy. Jej Mumbaj to światło rozlewające się w kałużach i na spoconych twarzach.
Od czasu "Moonlight" nie myślałem tyle o tym, jak dużą różnicę robi oświetlenie biorące pod uwagę kolor skóry. I także z "Moonlight" w ogóle kojarzy mi się dzieło hinduskiej reżyserki - tam też czujemy, że opowiada się nam coś prostego jak włócznia, tylko jakby jeszcze ktoś stępił czułością jej grot. Kapadia izoluje nas od jaskrawych kolorów, głośnych dźwięków i wybuchów emocji. Wybija najpierw jeden rytm, a potem inny. Oba magiczne i wyraźnie odróżnialne od siebie, choć oba są równie ciche.
Blurby powiedzą wam, że "Wszystkie odcienie światła" to opowieść "o siostrzeństwie nie znającym pokoleniowych barier", albo coś w tym stylu. I nawet będzie to prawda. Ale chciałbym Was zapewnić, że sam tekst utworu nie wystarczy, żeby zrozumieć ten nagrodzony Grand Prix w Cannes obraz. Totalnie musicie usłyszeć piosenkę.
8/10