Napisałem dwie dłuższe rzeczy na FB, a tam to wszystko przepadnie jak łzy w deszczu, więc przeklejam te teksty także tutaj.
I
SZYBKIE MINIRECENZJE Z FESTIWALU: HATCHING | ZDARZYŁO SIĘ | TORI I LOKITA | HOLY SPIDER
Niechcący poszedłem na kilka filmów, które najwyraźniej będą miały polską dystrybucję. Powinienem spisać kilka słów na ich temat, żeby móc przywołać te słowa za kilka miesięcy, kiedy już te seanse będą tylko mglistym wspomnieniem.
PISKLĘ (na festiwalu znane jako HATCHING) (dystrybucja Velvet Spoon, premiera TBA)
Metafora dorastania, frustracji, ziaren, które w nas zasiewają rodzice lub wyfruwania z mentalnego gniazda. A to wszystko w formie historyjki o dziewczynce, która wykluwa z jaja morderczego potworka.
Debiutująca reżyserka Hanna Bergholm, choć tworzy coś opartego na przerysowanych charakterach i dość wytartych zagrywkach z horrorów, prowadzi to wszystko nie dość, że dynamicznie, nie każąc nigdy długo czekać na rozwój sytuacji, to jeszcze nie aż tak oczywiście, jak można się spodziewać. Rozmywa nieco metaforę w swojej bajce, żeby nie mogła to być tylko jedna rzecz - a nawet jeśli stwierdzicie inaczej, to na pewno i tak nie wszystkie puzzle będą wam do tej jednej rzeczy pasowały.
Jest trochę obleśnie, trochę strasznie, trochę śmiesznie i z czymś więcej na myśli, niż tylko gatunkowym emocjonowaniem. Polecam mocno. 8/10
ZDARZYŁO SIĘ (dystrybucja Aurora Films, premiera 28.10.2022)
Dramat o aborcji. Są lata 60-te we Francji i studentka zachodzi w ciążę. Sytuacja jest tu jasna i niewydumana - chce kontynuować naukę, nie rodzić. Niestety za kraty mogą pójść tak ona, jak i każda osoba, która by się zdecydowała jej pomóc, bo aborcja jest kryminalizowana, a internetu nie ma. W tej rzeczywistości nawet w pełni świadoma dziewczyna jest w pułapce, nie znajdzie żadnego Aborcyjny Dream Team i nawet koleżanki w strachu przed zniszczeniem własnego życia mogą się odwrócić.
Film dla mnie przede wszystkim o tym, że prawo do aborcji to zmniejszenie liczby tragedii. Bo one będą się i tak wydarzały - tylko będą mniej bezpieczne.
Nie jest to ciemny, powolny nieprzystępny film - wypada zupełnie czytelnie i naprawdę wciąga. Jeśli tylko to czytacie i nie przestaliście po pierwszym zdaniu przewracając oczami, to bardzo zachęcam.
Nie będzie na pewno skuteczny w przekonywaniu kogokolwiek, kto jest przeciwny z jakiegoś religijnego czy innego moralnego powodu, ale za to może na nowo wzniecić jakiś przygasły już w sercu ogień walki o prawa kobiet. 8/10
TORI I LOKITA (dystrybucja Gutek Film, premiera TBA)
Bracia Dardenne są w trudnym położeniu - ich filmy nigdy nie wyjdą poza niszowy obieg, a czuć, że im bardzo zależy, by naprawdę wpłynąć na rzeczywistość, że troszczą się o los portretowanych postaci. Ich "Tori i Lokita" wydają się mieć pozornie większe szanse, bo choć opowiadają o imigrantce z Afryki i jej braciszku, to ta dwójka pakuje się w prawdziwy narkotykowy thriller. Będzie sporo stresu i napięcia, zwłaszcza że i Tori, i Lokita są łatwi do polubienia.
Ale wiem też, że często tak piszę o filmach i cudów nie ma - surowy, dokumentalny styl jest tu nadal obecny, produkcja trafi jak zawsze na tydzień do garstki kin studyjnych. Więc zawsze jest takie uczucie - po co to, to nie ma znaczenia, możemy się tylko pobrandzlować, jak bardzo się troszczymy, jak się pochylamy nad tymi w trudnej sytuacji z wygody foteli kinowych.
Ale ja szczerze wierzę, że taki finał, jaki zaproponowali w tym filmie Dardennowie to jest coś, co może trafić do każdego. Może zostać z pojedynczym widzem na tyle, by gdzieś w przyszłości zatrzymał swój samochód, by komuś pomóc. 7/10
HOLY SPIDER (dystrybucja Gutek Film, premiera TBA)
Nie jestem fanem tendencyjnych kryminałów, mało mnie interesuje, kto zabił i gdzie na koniec się okazuje kryć największy mrok. Dobrze więc, że "Holy Spider" to zdradza prawie od razu, dzięki czemu reżyser Ali Abbasi ("Granica") może zgłębić ciekawsze rejony.
Mordy popełniane przez - niestety na więcej niż jeden sposób - głównego bohatera filmu potrafią być naprawdę nieprzyjemne w odbiorze, ale dużo bardziej boli to, co twórca znajduje (a raczej rekonstruuje z prawdziwej historii) w otoczeniu. Nic tak nie wypełnia ekranu jak ta doprowadzająca do szału fałszywa, świątobliwa moralność. Gratka dla fanów bezsilności w kinie. Solidarność miejscowych społeczności może przybierać różne wypaczone kształty - ryba nie musi się tak naprawdę psuć od głowy. Czasem na kolanach będziemy dziękować za centralizację władzy. 8/10
II
Filmy z tych Nowe Horyzonty, które ze mną szczególnie zostały.
1)Pacifiction - nie tylko fenomenalna scena na oceanie podczas potężnych fal. To film bez celu, bez kierunku, jedynie markujący jakieś postępy, ale przekazujący coś - jakąś esencję wiecznej pracy politycznej, a może wiecznego performowania przed ludźmi by tylko utrzymać się na powierzchni? Tak czy inaczej zobaczyłem w De Rollerze (Benoît Magimel) i jego prawej ręce Shannah* (Pahoa Mahagafanau) coś magnetycznego, tak samo w ich gorącym otoczeniu (akcja dzieje się na Tahiti).
*tak naprawdę trudno jest określać relacje między postaciami w tym filmie, a im dalej, tym mniej w tym jasności, więc nie traktujcie tej "prawej ręki" za poważnie
2)Rzeka płynie, meandruje, porywa, przejmuje - bo to jedyny seans, na którym płakłem dwa razy. Nie ma w tym dokumencie jednej linijki dialogu, tylko szum rzeki, miasta i robót przy budowie mostu. Ale czasem na ekranie pojawia się też trochę tekstu - to treści listów, które żyjący napisali do zmarłych na Covid bliskich.
3)Rimini - będzie w dystrybucji w Polsce pewnie w przyszłym roku (chyba jako jedyny z trójki). Snujący się po opuszczonej miejscowości turystycznej piosenkarz Richie Bravo korzysta ze swojej przygasłej gwiazdy do oczarowywania starszych kobiet i czynienia z nich klientek innego rodzaju. A jako, że film stworzył Ulrich Seidl, to możecie się spodziewać, że zobaczycie więcej z jego pracy żigolaka niż byście chcieli. Za to absolutną krindżową przyjemnością jest oglądanie jego popisów scenicznych - są to tandetne występy z tłem muzycznym jak do karaoke, ale śpiewane z absolutnym przekonaniem.
Każdy obraz z powyższej trójki podobał mi się tak bardzo pewnie też dlatego, że widziałem go w kinie i musiałem go znosić. Każdy z nich to taki hasztag mood, taki vibe, w którym trzeba dać się uwięzić bez telefonu w dłoni i pozwolić sobie się okazjonalnie nudzić, żeby obrazy i dźwięki mogły zostawić trwały ślad. Chciałbym Wam móc jakoś przekazać, co mam na myśli, ale to trudne, bo "nuda" kojarzy nam się z jednoznacznie negatywnym doświadczeniem. Ale jestem też pewien, że widzicie czasem takie filmy, które sądzicie, że Wam się nie podobają, ale jakoś nie przestają za Wami chodzić. Może to te?
Jeszcze na koniec małe coś więcej o "Rimini", jak ktoś widział, bo mi się mega spodobał ten wycinek z recenzji Jessiki Kiang, który mi otworzył kolejny level tego filmu: "This is not, in the end, a tale of hubris brought low, or even of a tacky life staring down a long lens at a tawdry, dwindling death. Instead it’s a chilling parable about the sins of the father becoming the punishments of the son, and about the moral arc of the universe bending, across generations, toward the coldest justice imaginable."