Sean Baker udowadnia, że kino społecznie zaangażowane nie musi być trudne ani depresyjne. Zamiast dobitnie prezentować ból i mizerię woli się wsłuchiwać w głos codzienności ludzi żyjących na obrzeżach społeczeństwa.
Ludzie u Lanthimosa, którego styl możecie znać już z "Kła" albo "Lobstera" są trochę jak kosmici, którzy przejęli ludzkie ciała i postanowili się wtopić w tłum, nie zdając sobie sprawy, że całą resztę mieszkańców planety spotkał ten sam los.
To nie kolejny "Pod mocnym aniołem", który wrzuca nas w wir jak największej patoli, a mimo to czasem pośmieszkuje z picia po drodze, bo szkoda marnować taką okazję do żartów. "Cicha noc" to pierwszy polski film w którym czuć, że filmowcy nie przybijają sobie piątki w scenach chlania.
"Coco" wprost traktuje o meksykańskim święcie zmarłych, a bohaterami historii są między innymi martwi ludzie. Dlatego tak podobała mi się decyzja, by jednak temat śmiertelności zrzucić na dalszy plan i postawić na rodzinną przygodę.
"Tunel" (Teo-neol) to "Marsjanin" Ridleya Scotta na możliwościach koreańskiego budżetu. I mimo dużo mniejszej kasy, to właśnie azjatyckie kino znowu wygrywa na mojej tablicy wyników.
Od samego początku film zbierał u mnie punkty za ukazanie zjawiska, jakiego jeszcze nie oglądałem na ekranie - mianowicie tymczasowej bezdomności, która naprawdę może dotknąć zupełnie niespodziewających się tego osób, bo każdy może nagle wpaść w kilka trudnych, życiowych zakrętów.
Dużą robotę w filmie robią same manifesty, które wypowiadane jeden po drugim w jednym ciągu tworzą ciekawy efekt - ich bunt staje się dla widza normą. I może zauważyć, że tak koniec końców nawet jak te wszystkie ruchy artystyczne nie chcą tego samego, to w sumie są częścią tego samego głosu.
Nie pochwalam decyzji ujawnienia "macie tu klucz odpowiedzi na koniec", bo ten klucz nie jest kluczem do odkrycia siły emocjonalnej ani intelektualnej filmu, a jedynie wytłumaczeniem kolejności wydarzeń.
"Gleason" to film o byłym futboliście, który zachorował na śmiertelną chorobę stwardnienie zanikowe boczne. I o tym, jak ten futbolista nagrywa dla swojego jeszcze nienarodzonego dziecka vlogi ze swojego życia. Już sam opis wywołuje skurcze kanalików łzowych, więc podszedłem do sprawy nieufnie.
Pomijając nawet cały ten rasistowski galimatias, tworzenie filmu, w którym na każdej z głównych postaci czuć pogardę reżysera nie czyni go zabawnym, a dobitnie przygnębiającym.
Matt Reeves i inni twórcy nowej trylogii Planety Małp z filmu na film czują coraz większą pewność, że te komputerowe człekokształtne także zasługują na aktorskie nagrody filmowe.
Nie zdarza mi się raczej pisać o dystrybutorach filmowych, ale tu na dobrą sprawę nie ma jak pominąć M2Films. Ten wydawca to bowiem jedyna rzecz łącząca trzy solidne produkcje, które da się obecnie obejrzeć w kinach.
Każdy ma sprytny tekścik w odpowiedzi na twój sprytny tekścik, a przy tym Bel Powley jeszcze tak ostentacyjnie przewróci oczami, przegnie głowę i wzniesie ręce w niebo, że nawet na ekranie telefonu będzie widać, jak wrzucisz gifa w komentarz.
Strasznie przeklinają w tym "Wyklętym". Każda kwestia zawiera jakąś "kurwę". Pierwszy raz naprawdę rzuca się to w uszy, kiedy do stołu zasiada minister i oznajmia, że "pora na ostateczne kurwa rozwiązanie do chuja, żeby zajebać te pierdolone leśne pizdy zasrane".
Podoba mi się zwłaszcza skupianie obiektywu na fantastycznej Sophie Marceau w scenach intensywnych konfrontacji dziejących się poza kadrem. Lepiej odwrócić wzrok, niż zostać wciągniętym w konflikt.
ta prawdziwa opowieść potrafi naprawdę wzruszyć i wcale nie wyciska tego tak obrzydliwie, jak mogła. Byłem okej z łzami na moich policzkach, nie wydały wyciśnięte na siłę.
Nie przetrawiłem w pełni "Procesu" Kafki w wydaniu Orsona Wellesa, a sci-fi Szulkina mnie męczą. Ale Scorsese tak zrobił swój film o frustrującej niemocy, że nie frustruje ona widza, ale pozwala poczuć wszystkie silne emocje z tą frustracją związane.
Doris Dorrie to niemiecka reżyserka, która jara się Japonią. Nie poznała jej jednak od strony, którą my zazwyczaj docieramy, czyli przez wdzierające się wszędzie jej macki popkultury, jeśli wiecie co mam na myśli.